Na wczasy do Bułgarii pojechaliśmy na własną rękę samochodem. Na pewno łatwiej byłoby wsiąść do samolotu w Warszawie i po godzince czy dwóch wylądować w Warnie, skąd autokar zabrałby nas do hotelu z opcją all inclusive. Ale ja bardzo lubię ten dreszczyk emocji towarzyszący każdej samodzielnie zaplanowanej podróży – wybieranie trasy, szukanie noclegów  oraz miejsc, które po drodze warto zobaczyć. Poza tym bardzo zależało nam na krótkim pobycie w Rumunii, dlatego podróż samolotem odpadła.

 

Trasa do Bułgarii przez Rumunię

Do Rumunii wyruszyliśmy w piątek o 5.00 – z Piaseczna pojechaliśmy w stronę Radomia, następnie drogą na Ostrowiec  Świętokrzyski  i Rzeszów. Granicę ze Słowacją przekroczyliśmy w Barwinku. Zakupiliśmy tam miesięczne winiety (koszt ok. 30 euro) na przejazd słowackimi i węgierskimi autostradami.  Wiele osób rezygnuje z wykupu tych winiet i jedzie cały czas podrzędnymi drogami, gdyż i tak na trasie do Rumunii autostradami jedzie się w sumie może ok. 150 km. My jednak postanowiliśmy wykorzystać nawet najmniejszy kawałek autostrady, aby trochę ułatwić sobie podróż.  Granicę węgiersko-rumuńską przekroczyliśmy w Oradei.  Zakupiliśmy tam winietę za 5 euro niezbędną do poruszania się po rumuńskich drogach. Tak jak wcześniej czytałam na forach, rzeczywiście, przy drogach stoi bardzo dużo policji z radarem lub tylko po to, by pilnować porządku. Drogi rumuńskie zaskoczyły nas na plus – standard podobny jak w Polsce. Często na wzniesieniach prowadziły 2 pasy i dzięki temu można było spokojnie wyprzedzać.

Nocleg mieliśmy zarezerwowany wcześniej  w miejscowości Gilau niedaleko Kluża – Villa Gong. Dotarliśmy tam ok. godz. 20 po przejechaniu 890 km.  Za 3-osobowy pokój z dostawką i ze śniadaniem zapłaciliśmy ok. 200 PLN.  Spokojnie mogę polecić ten pensjonat na 1 noc w drodze do Bułgarii.

 

 

 

Rumunia, czyli  krótka podróż śladami Włada Drakuli

Gdy powiedziałam moim córkom, że odwiedzimy w Rumunii zamek Drakuli – bardzo spodobał im się ten pomysł.  „Zmierzch” oraz inne tego typu filmy spowodowały  fascynację moich córek wampirami. Poza tym wiadomo, że dzieci lubią się bać…  Ja jednak do opowieści grozy spróbowałam przemycić trochę historii i powiedziałam im kilka słów  o prawdziwym Władzie Drakuli – żyjącym w XV wieku hospodarze wołoskim.” Prawdziwy Drakula nie był potworem ani wampirem, lecz człowiekiem z krwi i kości, pełnym przeciwieństw. Był zarówno tyranem, jak i sprawiedliwym władcą, uczestnikiem krucjat i rzeźnikiem, oprawcą i bohaterem, katem i kochankiem.” – te słowa możemy znaleźć  na okładce książki Wład  Palownik. Prawdziwa historia Drakuli  C. C. Humpreysa, której lekturę szczerze polecam przed wycieczką do Rumunii.

Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od Sighisoary – pięknego, średniowiecznego miasteczka, w którym urodził się Wład Drakula. Posnuliśmy się chwilę po wąskich uliczkach oraz  pokonaliśmy ponad 180 drewnianych schodów, aby dostać się na najwyższe miejsce wzgórza, z którego roztacza się widok  na miasto.

 

 

Kolejnym  punktem naszej  podróży był zamek w Branie.  Wiele czytałam o panującej tam komercji. Tak jest, rzeczywiście, ale uważam, że to miejsce należy zobaczyć. Dzieciom bardzo podobały się tajemnicze przejścia wąskimi schodkami, komnaty z meblami oraz piękna panorama wokół.

                    

        

 

Tego dnia nocleg mieliśmy zaplanowany w Sybinie w Pensjonacie Zanzi.  Miejsca rezerwowałam dużo wcześniej. Gdy dojechaliśmy do Sybina, okazało się, że wszystkie pokoje są zajęte, ale w tej samej cenie Pani zaoferowała nam nocleg w Hotelu Ibis (2×2-osobowe pokoje ze śniadaniem – 62 euro).  Tak odesłała jeszcze kilka osób, które przyjechały po nas. Ale wydaje mi się, że wyszliśmy na tej zamianie bardzo dobrze, gdyż hotel naprawdę był na poziomie. Pensjonat nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, ale nie widziałam pokoi. Rozmawiałam z mieszkającymi tam Polakami i mówili, że pokoje są bardzo czyste. W internecie też są na temat tego pensjonatu dobre opinie.

Nasze zwiedzanie Sybina ograniczyło się niestety  tylko do wieczornego spaceru po Wielkim Rynku oraz kolacji w knajpce, gdzie pianista specjalnie dla nas grał Chopina.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy przejazdem  Szosą Transfogaraską. Jeśli będziecie kiedyś w Rumunii, jedźcie tą trasą koniecznie. Szosa  została zbudowana na początku lat 70., za rządów Ceausescu i pierwotnie miała znaczenie militarne. Z północy na południe przecina Góry Fogaraskie i wspina się na wysokość ok. 2030 m n.p.m.  Malownicze serpentyny, niesamowite widoki, biegające konie, pasące się owce, biwakujący przy drodze turyści, twierdza Poenari, czyli Prawdziwy zamek Drakuli – wszystko to tworzy niesamowity klimat, który na długo pozostaje w pamięci.

     

    

Po przebyciu Szosy Transfogaraskiej ruszyliśmy w stronę Bukaresztu. Nawigacja poprowadziła nas na obwodnicę  stolicy i tam przeżyliśmy szok, gdyż czasami brakowało asfaltu i droga przechodziła w zwykłą drogę szutrową z wielkimi koleinami.  To było trochę dziwne:).

Kolejna niespodzianka to rumuńsko-bułgarska granica w Ruse, której zupełnie nie mogliśmy znaleźć. Nagle skończyła się droga i musieliśmy jechać jakimś poboczem, do końca nie wiedząc dokąd. Pojechaliśmy więc  za kilkoma samochodami i trafiliśmy na płatny most na Dunaju.  Udało się – byliśmy w Bułgarii! Za granicą zakupiliśmy 2-tygodniowe winiety (w sumie 10 euro), które są niezbędne do poruszania się po bułgarskich drogach. Jeszcze tylko kilka godzin jazdy i dotarliśmy do naszej kwatery położonej na przedmieściach Bałczika.