Za oknem biało, zatem tegoroczne jesienne spacery z dziećmi definitywnie należą już do przeszłości. Wbrew pozorom nie oznacza to jednak dla rodziców błogiego, bezkarnego leniuchowania, a tylko drobną zmianę scenerii (no i może temperatury), podczas gdy mnóstwo przechadzkowych przygód pozostaje jeszcze do przeżycia.

O zaletach aktywnego spędzania czasu na świeżym powietrzu, bez względu na warunki pogodowe, przypominać już chyba nie trzeba (zapominalskich odsyłam do poprzednich notek), pozostaje więc jedynie odnaleźć w sobie głęboko ukryte (acz z pewnością wciąż obecne) pokłady motywacji, zaczerpnąć z dowolnego (z akcentem na tę notkę) źródła nieco inspiracji i z gorejącym sercem (bo resztę naszych członków, jak przypuszczam, czeka nieco „chłodniejsze przyjęcie”) oraz przychówkiem pod pachą/ u boku dzielnie wyjść na spotkanie zimowo-brutalnej rzeczywistości.

zimowy spacer

            Jak się na owo spotkanie ubrać? Tutaj nie będzie niespodzianki, najskuteczniejszy bowiem okazuje się znów stary, dobry sposób „na cebulkę”, przy czym u niemowlaków (które to wózkowe stworzenia nie są z natury nazbyt ruchliwe; nie mylić z „głośne” i „niecierpliwe”) warto zastosować dodatkową warstwę w postaci kocyka. Dobrym pomysłem w przypadku trochę starszych, niemiłosiernie rozbrykanych i pozostających poza wszelką kontrolą urwisów jest odzianie ich w kombinezony (np. takie, jakich używa się na narty), dzięki czemu nie zaobserwujemy u naszych dzieci efektu „gołych nerek”, nawet w przypadku silnego ADHD uaktywnionego poprzez kontakt ze śniegiem i wizją szalonej zabawy. Czapki, szaliki i rękawiczki (najlepiej „niezgubialne”, tj. na sznurku) to oczywiście wyposażenie obowiązkowe. Pamiętajmy jednak, żeby z ilością okryć nie przesadzać oraz by bezwarunkowo rozpiąć kurtkę i zdjąć czapkę maluchowi, kiedy wchodzimy np. do sklepu.

OLYMPUS DIGITAspacer CAMERA

Ale wracając do zabawy… W zasadzie istnieje duże prawdopodobieństwo, iż nasze pociechy (szczególnie mając na podorędziu rodzeństwo, znajomych, tudzież inne Bogu ducha winne zwierzaki) wcale nie będą potrzebować rodzicielskiej pomocy w organizowaniu spacerowych rozrywek (no chyba, że „starszyzna” zostanie wytypowana do roli żywych tarcz w bitwie na śnieżki), dziecięca kreatywność bowiem, w połączeniu z białym puchem staje się nieomal nieograniczona (przy czym „nieomal” jest jedynie wynikiem potencjalnych interwencji odpowiedzialnych dorosłych).

spacer

W razie jednak, gdyby małolat potrzebował małego bodźca z naszej strony, zawsze możemy zaproponować mu coś z kolekcji klasycznych zimowych zabaw w wersji ofensywnej (zaciekła choć bezkrwawa śniegowa wojna bez taryfy ulgowej… dla opiekunów rzecz jasna), w wydaniu pacyfistycznym (wspólne robienie aniołków na śniegu, lepienie bałwanów, lepienie… innych rzeczy) lub detektywistyczno-edukacyjnym (identyfikowanie śladów zwierząt, podążanie za nimi, karmienie ptaków). Bardziej wytrwałym i intensywnie myślącym o odnowieniu karnetu na siłownię rodzicom polecamy także wcielenie się w rolę ciągnącego sanie renifera (bo czerwony z zimna nos i tak mamy jak w banku), cierpliwie i z pokorą znoszącego dobiegające z pojazdu popędzania i dziecięce okrzyki.

zimowy spacer

            Pomimo, iż doskonale zdajemy sobie sprawę, jakiego wysiłku wymaga ruszenie się z domu w mroźny dzień ( bo, o ile dzieciaki są w miarę zdrowe, a na zewnątrz jest cieplej niż -30 stopni i nie wieje urywający głowy orkan czy inny wicher, nie mamy żadnej wymówki na pozostanie w cieple), to jednak efekty takiego spaceru w postaci zahartowanych, uśmiechniętych, wygłodniałych małolatów, bez problemów pożerających całą, obrzydliwą brukselkę i znienawidzony szpinak z talerza zrekompensuje nam chwilowe niedogodności. A jeśli nasze umysły okażą się wystarczająco otwarte, zdamy sobie sprawę, że i my jacyś tacy zdrowsi i jakby młodsi…

 

DOMINIKA BORKOWSKA